Hello! Witam wszystkich po miesiącu! Wohoo! Na początek: Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale ostatni miesiąc o mało nie wykończył mnie psychicznie, wiecie, ostatnie poprawki w szkole, etc. Notabene zdałam i wreszcie mnie tchnęło, by ukończyć I rozdział! Nie jest on najlepszy, wiem. Starałam się, ale i tak chuja wyszło. Tak, czy inaczej mam nadzieję, że chociaż trochę Was zadowolę. Obiecuję, że następny rozdział pojawi się nieco szybciej, niż ten (bynajmniej taką mam nadzieję). Jakby ktoś chciał być jeszcze informowany o nowych rozdziałach to piszcie na tt :D
Liczę na komentarze, opinie, whatever. :)
Enjoy! xx
______________________________
*Oczami Harry’ego*
Wraz z nadejściem
nowego tygodnia upewniłem się, że rzeczywiście nie lubię poniedziałków.
Rozpoczynają one albowiem następny tydzień życia, na który zdecydowanie nie
jestem nigdy przygotowany. Studia, praca w piekarni i inne pierdoły. Jednakże
ten dzień okazał się bym dniem wyjątkowym, ponieważ wraz z Louisem w końcu
skończyliśmy naszą przeprowadzkę do małego domku w centrum Londynu. Nie była to
jakaś najlepsza chawira w okolicy, bo oczywiście nas studentów na to nie stać,
ale mimo wszystko naprawdę nam się podobała. Po pierwsze: dom był przestronny
jak na dwie osoby. Posiadał dość dużą kuchnię, całkiem sporych rozmiarów salon w
nowoczesnym stylu, sypialnię, dwa pokoje gościnne i ładną łazienkę z wanną oraz
prysznicem. Po drugie: cena, jaką zapłaciliśmy. Nazwać ją przystępną byłoby
czarną niewdzięcznością wobec fortuny. Praktycznie nabyliśmy ją za półdarmo w
mało popularnym biurze handlu nieruchomościami. Po prostu żyć nie umierać.
Jednak dzień ten
zaczął się od najazdu fachowców od siedmiu boleści, którzy zjawili się nomen
omen punkt siódma. Kiedy dwa tygodnie wcześniej składaliśmy im zamówienie na
montaż kominka w salonie, umawialiśmy się z tego co pamiętam na ekspresowe
tempo, ale najwyraźniej odmiennie pojmowaliśmy pojęcie pośpiechu. Pomimo tego,
że zażyczyliśmy sobie stosunkowo prosty i klasyczny kominek, bez żadnych
zbędnych cudów i bajerów, mistrzowie pieprzyli się z nim, jakby budowali co
najmniej Bursztynową Komnatę bądź katedrę Notre Dame. No, ale to już, zdaje
się, standard. Większość robociarzy wyemigrowała, a ci, którzy zostali, leją na
wszystko.
Oczywiście
kulturalnie z Louisem ciągle parzyliśmy im mocnej sypanko-plujki, jak sobie
zażyczyli. Ci kominkowi trolle obiecywali, że uwiną się z robotą w tydzień, a
tymczasem minęło równo dziesięć dni, a końca tej cholernej budowlanej epopei
nie było widać.
*5 dni później, oczami narratora*
Dzień ten
rozpoczął się jak każdy inny – zwyczajnie. Jeśli zwyczajnym dniem można nazwać
budzenie się obok miłości swojego życia. Oczywiście, to nie było zwyczajne.
-Dzień dobry,
kochanie – szepnął Louis, głaszcząc Harry’ego po lokach. Wreszcie mogli
spokojnie poleżeć w łóżku nie martwiąc się o to, że któryś z robotników wlezie
im z niezapowiedzianą wizytą, gdyż wczoraj skończyli swoją wielką robótkę
ręczną zwaną kominkiem.
-Dobry, dobry – wymamrotał Harry w poduszkę. Po paru
długich minutach ciszy, kiedy Louis podniósł się z łóżka, Harry otworzył oczy i
spojrzał wyczekująco na Louisa, który stał przed oknem. –Co? – sapnął.
-T-Ty… Widziałeś? – pisnął przerażony, wpatrując się w
widok za oknem.
-Ale co? – Harry zmarszczył brwi i podszedł do Louisa.
Zakrył usta dłonią. Widok za oknem sprawił, że znowu poczuł się, jakby był w
Nissilum. Całe niebo było krwistoczerwone (co mogło być powodem bardzo wczesnej
godziny, ale Harry wiedział, że to nie tylko przez to), a między chmurami
szybowały masywne uskrzydlone postacie. –Louis!
-To anioły – szepnął w szoku.
-A-Ale… Skąd one się tu wzięły? – Harry złapał się
kurczowo Louisa, poważnie będąc przerażonym.
-Nie mam pojęcia – wymamrotał Louis we włosy Harry’ego,
tuląc go do siebie mocno.
-One nie są z Nissilum? – zapytał.
-Nie te… - odpowiedział mu, ponownie wbijając wzrok w
okno. –Te są z trzeciego świata.
-Trzeciego świata? – zdziwił się Harry.
-Tak… - Louis odpowiadał mu, jakby był w transie.
-Czego one mogą chcieć? – chlipnął Loczek, zaciskając
dłonie w pięści na koszulce chłopaka.
-Nie wiem, Haz – oświadczył.
-Boję się, Lou – powiedział, patrząc na swojego chłopaka.
-Będę o Ciebie walczył, choćbym musiał robić to w
nieskończoność – powiedział, całując jego czoło. Harry tylko mocniej się w
niego wtulił. –Musimy znaleźć Nialla i Zayna – oświadczył. Odkąd Niall wraz
Zaynem przeprowadzili się do Londynu stali się najlepszymi przyjaciółmi, choć
ten drugi osobiście nie popierał związku Louisa ze śmiertelnikiem.
-Mhm – mruknął Harry, odsuwając się od niego. –Zadzwonię
do Nialla – oświadczył i chwycił komórkę, od razu wybierając numer do
Irlandczyka, który odebrał po 3 sygnałach.
-Harry! – krzyknął Niall do słuchawki sprawiając, że
Harry wzdrygnął się.
-Blondasku, gdzie jesteście? – wysapał do słuchawki.
-W domu, nawet nie waż mi się wychodzić poza próg swojego!
– zawołał ostrzegawczo.
-Więc widziałeś – oświadczył.
-Jakżeby inaczej – Harry mógł zobaczyć, jak Niall w tym
momencie przewraca oczami. Louis wyrwał Harry’emu telefon z dłoni.
-Przyjedźcie najszybciej, jak się da! – mówi do telefonu
głośno.
-A cześć to już przeżytek, Louis? – irytuje się chłopak
po drugiej stronie.
-Niall – mówi Louis głosem mówiącym „nawet ze mną nie
zaczynaj, bo wiesz, że i tak przegrasz”.
-Dobra, dobra. Już się zbieramy –mówi, poddając się.
-Uważajcie na siebie! – woła jeszcze, po czym rozłącza
się. Następnie z Harrym ubierają się. Po niespełna 15 minutach pod drzwiami ich
mieszkania stoi Ziall. Louis otwiera im drzwi, witając się krótkim „cześć”, tak
samo jak Harry. Cała czwórka od razu skierowała się na kanapę w salonie.
-To co robimy? – pyta wreszcie Harry.
-A dlaczego zakładasz, że mamy coś robić? – Horan
marszczy brwi.
-A nie? – dziwi się. –Jesteście, kurwa, nieśmiertelnymi
istotami! Nie zamierzacie robić nic z tym, że nad ziemią krążą jebane anioły?!
-Harry, nie jesteśmy pieprzonymi super bohaterami, czy
innym gównem – zauważa spokojnie Zayn.
-Ale nie zamierzacie nic zrobić?! Będziecie tylko
siedzieć na tyłkach i patrzeć jak niszczą ziemię?! – Harry jest zirytowany, i
to mocno. Louis musi głaskać go uspokajająco po udzie, by nie rzucił się na
nich z nerwów.
-Zniszczą ziemię, przeniesiemy się z powrotem do
Nissilum, jaki problem? – Zayn wzrusza ramionami.
-No jasne! A co z niewinnymi ludźmi, żyjącymi tutaj?! –
pyta Harry wyczekująco. –Poza tym, życie tutaj wam się nie podoba?
-Tego nie przemyśleliśmy, Zen – Horan zwraca się do
Malika.
-Louis? – Zayn zwraca się do szatyna.
-Hm? – Louis patrzy na niego.
-Jakiś plan? – pyta. Louis zawsze ma jakiś plan, prawda?
-Czemu to zawsze ja muszę mieć plan? – wzdycha Louis,
drapiąc się po głowie.
-Jakby nie patrzeć, jesteś z nas najinteligentniejszy –
zauważa Zayn.
-Miło mi, że tak sądzisz, Malik. Ale niestety, na razie
jestem w zbyt wielkim szoku by myśleć chociaż trochę racjonalnie – odpowiada.
-Jasne – wzdycha Niall. Harry głośno wypuszcza powietrze
ze świstem i sięga po pilota, by włączyć telewizję.
„Waszyngton,
Tokio, Paryż, Berlin i Moskwa w stanie krytycznym. Nieznane uskrzydlone istoty
niszczą wszystkie ważne budynki świata. Z wielką przykrością informujemy, że
Biały Dom, Wieża Eiffla i Statua Wolności już nie istnieją.”
Chłopcy spoglądają
po sobie z przerażeniem wymalowanym na twarzach.
„Jak podejrzewamy
– anioły, krążą nad całą kulą ziemską, ale zaczynają od największych miast. Nie
wiemy pod kogo nakazem chcą nas zniszczyć, ani skąd się wzięły.”
-Phi – prycha
Zayn. –Jacy Ci śmiertelnicy są ograniczeni - Harry mrozi go spojrzeniem, na co
mulat tylko wzrusza ramionami.
Na ekranie
pojawiają się zdjęcia z upadłych miast. Zarejestrowane zostały również wybuchy
ważnych budynków amatorską kamerą. Nadludzkie istoty niszczą wszystko i
wszystkich co staje im na drodze. Mordują z zimną krwią nawet nie oglądając się
za siebie. Każdy z nich jest inny. Jeden ma skrzydła piękne, białe, niczym
anioł prosto z nieba. Następny ma skrzydła czerwone jak krew, wygląda jakby
przybył na ziemię prosto z piekła. Trzeci z tych największych ma skrzydła
czarne jak heban i niesie za sobą śmierć i zniszczenie. Reszta jest ciut
mniejsza od „świętej trójcy”. Niektóre z nich są piękne, inne jakby wyciągnięte
żywcem z horrorów, a wszystkie nadludzko potężne pragnące zagłady i zemsty.
Cała czwórka
chłopców przygląda się różnym materiałom z całego świata, nie mogąc się
nadziwić ile krzywd już wyrządziły, a minęło dopiero pół doby.
„Do całkowitego
zniszczenia ludzkości – jak obliczamy – starczy im zaledwie tydzień, jeśli nikt
nie zainterweniuje. Prezydent Stanów Zjednoczonych nasłał na niektóre z istot
działa atomowe, niestety bez skutku. Co teraz będzie? Nic nie może powstrzymać
tajemniczych uskrzydlonych.” Dopowiedziała reporterka, kończąc swój monolog.
-To leżymy –
odpowiada nagle bez ogródek Niall. Reszta zgadza się z nim. –Wynosimy się.
-Chyba sobie żartujesz! – woła Harry, oburzając się
lekko. –Nigdzie się stąd nie wybieram!
-Skarbie, dobrze wiesz, że bez Ciebie nie pójdę – mówi mu
Louis.
-Możesz iść – fuka Harry ze złością. –Ja zostaję tutaj –
oznajmia, naciskając na ostatnie słowo.
-Haz – zaczyna Tomlinson.
-Nie, Louis! Nie pójdę z wami! – przerywa mu Lokaty.
-Chcesz tu zginąć? – pyta Louis i unosi brew do góry.
-Jeśli będę musiał, to tak – przytakuje Harry. Louis
patrzy na swoich przyjaciół z błaganiem w oczach.
-Chłopaki, no dalej! Musimy coś zrobić! – mówi wreszcie
Louis.
-Lou, dla Ciebie wszystko – wzrusza ramionami Niall.
-Zi? – Louis spogląda na swojego drugiego przyjaciela.
-Lou, robię to tylko dla Ciebie – mówi z naciskiem na
ostatnie słowo.
-Dzięki Zayn za ratowanie mi tyłka – fuka Harry. Zayn i
on szczerze i bezceremonialnie nie przepadają za sobą, ale jakoś żaden z nich
nie robi z tego od razu wielkiej szopki.
-Nie ma sprawy, przyjacielu! – woła z sarkazmem Malik.
-Cicho – warczy Louis. –Jesteśmy w obliczu śmierci,
możecie się uspokoić?
-Tak się tylko przekomarzamy – cmoka Zayn z udawaną
sympatią do Loczka. Harry mu przytakuje.
-Wygląda na to, że musimy odwiedzić Nissilum! – Niall klaszcze
nagle w dłonie. Reszta oczywiście się z nim zgadza.